środa, 5 lutego 2014

słonecznie ;)

W zeszłym tygodniu Pimpuś doświadczył swojego pierwszego szczepienia. Byłam dumna z córki. Prawie nie płakała. Co prawda okoliczności nam sprzyjały ( przed wyjściem do lekarza zrobila gigantyczną kupę i zapadła w sen z którego tylko na chwilę wyrwała ją szczepionka ) ale liczą się fakty, a one są takie że córka pokazała się z najlepszej strony. Wychodzimy od kilku dni na dwór. W niedzielę był taki nasz pierwszy prawdziwy babski spacer. Czekaliśmy na gości więc M. sprzątał a ja z Pimpusiem poszłam w świat. Mogłabym tak iść sto kilometrów, ale Pimpek sie przebudził i zaczął kręcić. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nie daje rady włożyć rączki do buzi. Rączka była oczywiście uwięziona w śpiworku i pod kocykiem, ale weź jej wytłumacz:) Dzieć zrobił się czerwony i zaczął się wściekliznować, więc wróciłam do domu. Ale i tak było cudownie. W domu trzyma mnie przede wszystkim logistyka. Nie mam jak znieść wózka, gdy M. nie ma w domu. Spacery z prawdziwego zdarzenia wchodzą więc w grę właściwie tylko w weekend. Na szczęście na codzień mam piękny duży balkon typu loggia. Niestraszne mi wiatr, deszcz czy śnieg. Zawsze mogę Małą wystawić, żeby pooddychała. Dziś byłyśmy ponad dwie godziny. Balkon jest od południowej strony, cały dzień świeci tu słonko, a my mieszkamy przy mało uczęszczanej ulicy. Pimpek spał a ja na krzesełku opalałam buzię i było mi pierwszy raz od dłuższego czasu tak dobrze i błogo... A wczoraj Pimpek pierwszy raz zobaczył naszego psa :). Zobaczył, bo poznały się wcześniej, lecz Pimpuś nie dostrzegał naszej suczki. Wczoraj Pimpek leżał na macie na tapczanie a ja pozwoliłam suni usiąść w pobliżu też na tapczanie. Efekt? 10 minut wpatrywania się oczkami jak pięć złotych.