czwartek, 23 stycznia 2014

zaczynamy?...

Ha. To się okaże.
Obiecałam kiedyś Kuku, mojej Przyjaciółce, że jak zajdę w ciążę - napiszę książkę. Zabawną powiastkę o dziewczynach i nie tylko dla dziewczyn i nie tylko. Natchnieniem mi była Monika Szwaja.
Widziałam to oczami wyobraźni - siedzę sobie z promiennym uśmiechem gładząc zaokrąglony brzuszek i płodzę przezabawną powieść.
Bardzo długo czekałam na dziecko. Już właściwie straciłam nadzieję, kiedy zdarzył się cud.. Walcząc z własnym organizmem o macierzyństwo byłam pewna, na 1000% przekonana, że kiedy się uda - osiągnę pełnię szczęścia i będę przez 9 miesięcy się tylko uśmiechać.
Jak powszechnie wiadomo ( a mi właśnie dane było się o tym po raz kolejny przekonać ) w życiu nie można być niczego pewnym.. Los był dla mnie bardzo łaskawy. Ciążę miałam obiektywnie lekką, bez powikłań i prawie bez dolegliwości. Jednak ja prawie wcale się nie uśmiechałam. Tak bardzo zależało mi na dziecku, że codziennie drżałam o zdrowie mojej małej Fasolki. Wizyty u lekarza, który zapewniał mnie że wszsytko jest w jak najlepszym porządku, pomagały... na kilka dni. Potem znowu zaczynałam się martwić, dopatrywać symptomów chorób i komplikacji. Im wyższa była ciąża, tym bardziej ją przeżywałam... W ogóle nie przypominało to obrazków z mojej wyobraźni. Oczywiście o książce nie mogło być mowy. Byłam zbyt zajęta mierzeniem obwodu brzucha, ważeniem się, sprawdzaniem ciśnienia i lataniem na KTG ( dwa razy w tygodniu tylko i wyłącznie z własnej inicjatywy ... ) Urodziłam piękną córeczkę. Myślałam, że jak już będzie na świecie, będę ją mogła dotknąć, zobaczyć, chronić - będzie lepiej i moje natręctwa ustąpią. Ogromnie się myliłam. Córeczka urodziła sie w 39 tygodniu. Była maleńka - 2600 gramów i 49 cm. Bałam się jej dotknąć, bałam sie, że jest za mała i za drobna, żeby sie zdrowo rozwijać. Wpadłam w okropny dołek, z którego dopiero powoli z Pimpusiem ( tak mówimy na Małą ) się wygrzebujemy. Dziś wiem, że kiedy rok wcześniej mój najdroższy Tata umierał na raka trzustki - w potwornych męczarniach - u mnie rozwijała się depresja. Po śmierci Taty przeczuwałam, że coś jest nie tak. Panicznie bałam się o zdrowie własne i swojej Rodziny. Kilka osób nawet delikatnie sugerowało, żeby poradzić się specjalisty. Wyprostować zmęczone emocje. Nie posłuchałam. Ciąża nadwyrężyła moją psychikę a poród kompletnie ją zrujnował. Ktoś bardzo ważny, wrażliwy, myślący - Prawdziwa Przyjaciółka - pomogła i od tej pory jest lepiej. Kilka dni temu nawet ugotowałam obiad :) Nie ma się z czego śmiać. Do tej pory z trudem ogarniałam obowiązki przy Pimpku. Nie śpiąc, nie jedząc nie robiąc siku :)) Teraz, mimo tego że Mąż w pracy i całymi dniami jesteśmy same, ogarniam dom, dziecko, i powoli zaczynam się czuć Sobą. Wraca poczucie humoru. Chęć obejrzenia czegoś w telewizji. Spotkania się z Przyjaciółkami... Trochę depresyjnie zaczynamy, ale jest jak jest. Ale będzie lepiej. I chciałabym bardzo, aby nie były to zapiski stanu depresyjnego, a wręcz przeciwnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz